A u mnie po prostu tragedia ... Oczywiscie plan spoko. Klasa, mimo ze troche pozerska (okres, kiedy ludzie dostaja orgazmu i histerii widzac 2 gramy zielonego w folii), tez ujdzie, ale jak sie dowiedzialem o nauczycielach z fakultetow (biol-chem-fiz), to gleba.
1. Biologia - juz nie nasz dobry pan biolog, ktory zostal dyrektorem, ale kobieta, ktora kaze przepisywac ksiazki i na dodatek wymaga zupelnie innych rzeczy niz w tych ksiazkach, sama nie wiedzac, o co jej chodzi czasem. Ale tu i tak nie ma zle, bo w sumie tak jest na studiach
2. Fizyka - typowy nauczyciel, u ktorego szanse na nauczenie sie czegokolwiek maja ci, ktorzy sa dobrze obeznani z przedmiotem (scislowcy)... Gubi sie w tym co pisze, sam musi dlugo analizowac, aby zrozumiec material. Nie tlumaczy podstaw. Jezeli mialbym wybierac, to wolalbym zdawac na maturze matematyke, z ktorej w zeszlym roku zdawalem z wielka bieda na 3. Mam calutki rok w plecy i musze chodzic na korki - tyle ze nie ma kto mi ich dac, bo najlepsi nauczyciele juz pozajmowani
3. Chemia - jedyne pocieszenie... uczy nas gosc, ktory przygotowal ludzi, tak ze pozdawali olimpiady, a jeden z kolegow wygral w tym roku miedzynarodowa chemiczna olimpiade.

No i ja tu chce na stomatologie/medycyne sie dostac. O ile jeszcze wczoraj zupelnie racjonalnie myslalem o tych studiach, tak teraz troche mi mina zrzedla.
Ale moze dramatyzuje i nie bedzie tak zle... moze :/
Bo jesli nie, to skoncze na zmywaniu garow za granica - tez ktos musi =).

Ale nie ma co - moja szkola jest spoko. Niektorzy ludzie naprawde w porzadku. Milo bylo zobaczyc niektorych z nich .