Z wieloma punktami zgodzę się, ale mój wcześniejszy głos jest jak najbardziej aktualny. Pomijam całą oprawę kulturalno-świąteczną, a chodzi mi o sam fakt łowów. Nie chcę wypaść jak jakiś zielony aktywista (w potocznym znaczeniu "ekolog"). Piszę to jako biolog terenowy i ekolog, który ma już na sumieniu trochę zwierzątek (głównie owadów - wszystko w ramach badań naukowych). Postaram się pisać bez emocji, ale też postaram się zwrócić uwagę na pewne niekonsekwencje:

-Wprowadzanie nowych gatunków łownych, bądź osobników pochodzących z populacji odmiennych genetycznie od rodzimych do naszej fauny. Czym to grozi już nie będę pisał.

-Ingerowanie w sieci troficzne przez zmiany w stosunkach liczebności drapieżników i ich ofiar (często poluje się by "ograniczyć pogłowie" drapieżników) tak było gdy chciano wprowadzić możliwość polowania na wszystkie ptaki krukowate (a o wilkach nie wspomnę).

-Zburzanie naturalnych procesów selekcji. Być może dokarmianie zimą jest humanitarne, ale ewolucja ma swoje prawa (ten punkt jest akurat najmniej ważny).

Inne problemy:
Wzrost liczby lisów to raczej w 80% kwestia masowych zrzutów szczepionek, oraz przestawiania się tego zwierzęcia na tryb życia "miejski". BTW. Owocuje to wzrostem zakażenia tasiemcem bąblowcowym (przykład modelowy).

Kłusownictwo to obecnie też problem nowobogackich. Kupi sobie dresik strzelbę, wsiada w BWM i "poluje". Sterydy zamiast mózgu w łysej glacy. Jest to ogromny problem np. w Kampinosie (a podejrzewam, że i na innych obszarach).

W dobie łatwodostępnyego pokarmu (hodowli itp.) znaczenie łowiectwa w odżywianiu ludzi upada. Pozostaje tylko sport i rekreacja, a tego już za bardzo nie rozumiem...

Pozostaje na koniec pytanie, jeśli myśliwi tak "kochają" zwierzęta, to czemu je zabijają. Nie lepiej złapać za aparat? Takie bezkrwawe łowy też są pasjonujące.