Udało nam się uzbierać kasę i wykupić legwana zielonego. Niestety na przedniej łapce nie ma żadnego palca, bo mu zgniły i odpadły, na innych też mu trochę brakuje. Na całym ciele ma liczne zainfekowne rany z gnijącą wylinką i mnóstwo roztoczy. Do tego ma dystrofię pokarmową (nie wiem czy nie przeinaczyłam nazwy), zaawansowaną krzywicę, itd. Zajęła się nim juz nasza znakomita Pani weterynarz, a po jej wyczynie z agamą brodatą nie mam wątpilowości, że legwan (a właściwie legwanica) szybko dojdzie do siebie . Niestety Pani weterynarz nie wytrzymała i trochę "nakrzczała" na Panów ze skepu za to w jakich warunkach trzymają zwierzęta. Ja osobiście dziękuję im za to, że zrozumieli, że legwan ma się źle i opuścili nam cenę. Teraz szukamy kogoś, kto pomoże uratować węże (może uda się także ponegocjować cenę, bo myślę, że ci ludzie nie są źli, tyko się nie znają, a gady stały się dla nich kłopotem). Jak mój brat przyniesie aparat, to prześlę Wam zdjęcia legwanicy. Życzcie nam powodzenia i jeszcze raz wielkie gratulacje ludziom ze sklepu, że zobaczyli swój błąd i potrafili się do niego przyznać - bez nich legwanik by zdechł (260 zł to było nie na naszą kieszeń)!

Pozdrawiam
Sylwia