Nie wiem co sie stało...
Przed wylinką mojego l.g. californiae brałem go na ręce i nawet nie uciekał po krótkim czasie, był bardzo spokojny, pieknie jadł, nie sprawiał żadnych problemów, nigdy nie próbował mnie kąsać.
Po wylince chciałem sprawdzić coś w terra a tu nagle wylatuje z kryjówki i mne w łapę cap, w prawdzie nie bolało az tak bardzo bo jest mały ale jednak próbował mnie ukąsić. Pomyślałem ze moze po wylince trzeba dac mu więcej spokoju.
2-3 dni po wylince chciałem znowu brac go naręce i wziołem, na początku był bardzo niespokojny i szybko uciekał(Chyba nie miał głowy zwróconej na moja rękę i dlatego nie atakował, głowę miał daleko od mojej ręki) Aż tu nagle zawrócił głowę i nastąpiły 2 szybkie ataki. Przeszedł na druga rękę i znowy mnie dziabnał w drugą rękę, nichcac go upuścić musiałem go trzymac dalek i unieruchomić go żeby nie zrobił sobie krzywdy atakując mnie, włożyłem go do terra. Schował sie w kryjówkę i po jakims czasie wyszedł. Zobaczył ze ktos jest za szybą i stuknoł głową w szybę, chciał zaatakować ale stanęła między nami szyba. Nichciałem zebyz znów coś sobie zrobił wiec sie odsunołem. I dalej nie podchodze z obawy o węża i pytam was co jest??

proszze o pomoc