Dzisiaj rano, jak codzień, usiadłem sobie przed terra szykując śniadanie dla moich gadzin. W menu były świerszcze panierowane w vibovicie i calcium gluconicum. Całe towarzystwo przemieściło się na dogodne do polowania miejsca, poza samcem szyszkowca. Zdziwiłem się, bo zawsze był pierwszy do jedzenia. Ale nic to... Kiedy, parafrazując jeden z zeszłorocznych postów, jaszczurki rzuciły się już na owady, rozszarpały je i pożarły, postanowiłem podać samczykowi jednego świerszczyka z ręki. Umieściłem go na dłoni tak, aby nie zwiał i podsunąłem szyszce pod nosa. Ten łaskawie umieścił swoje przednie łapki na mojej dłoni, wybadał świerszcza językiem, popatrzył się na mnie z godnością, podniósł łebek i poszedł w kimę. Nieśmiało zacząłem go głaskać po szyjce, zrobiła się rodzinna atmosfera, ale czas do pracy... Na moją chęć zabrania ręki szyszek wdrapał się trochę dalej i... zaczął oblizywać świerszcza z witamin... Wylizał go, zszedł mi z ręki i poszedł się wygrzewać. A ja w lekkim szoku do pracy.

Enzo