Bartosz Dziemieszkiewicz
18-06-2012, 19:02
Na wkupienie, czyli w debiutanckiej wypowiedzi na forum opowiem pewną historyję, tuszę, iż nie nazbyt długiej, która zdarzyła mi się wczoraj. Mam nadzieje, iż forum to będzie odpowiednie. Osobiste preferencje me krążą wokół skorpionów, historia ta jednak traktuje o zgoła innym stworzeniu
Zajmuję się pewnym młodym lampartem. Mały niejadek z niego, więc kombinuję jakby mu tu nastroje poprawić i dobrze w przyszłe życie przysposobić. A to miodziku mu próbuję zapodać, jakieś wapienko, faunę łąk wrocławskich, a czystych, czy też po mnie spacerek (niech zna człeka)....
Drrrrapieżca ten mały niestety nie dorobił się jeszcze świetlóweczki, co tak dobroczynnie gada UV, zwanym też B, pieści. Od czasu jakiegoś planowałem potraktowanie go falą naturalną, czyli słoneczkiem co tak ładnie świeci. Biorę więc kompana mego małego, jakąś książeczkę, bo myślę, że takie pół godzinki mu dobrze zrobi. Siadam sobie na ławeczce, jako człek kulturalny, ustawiam gada w odkrytym „v boxie”, tak co by i światła i cienia biedaczek mógł doświadczyć. Po pięciu minutach dość nudnej lektury zerkam na przyjaciela mego, jakże miłego, a ten jakby nerw mu puścił. Zaczyna się wspinać po ścianach i szukać tak jakby wolności(?). Normalne, myślę sobie; wiem, że jako zwierz jaszczurzej „rodziny” powinien ożywić się pod wpływem słoneczka naszego. Chwile jednak trwało, gdy podmiot mej opowieści znieruchomiał tak szybko, jak się ożywił. Niepokój wzmagał, aż wpatrując się w te śliczne ślipia jego dostrzegłem wzrok gasnący jakby. Struchlałem. Biorę to ciało delikatne jego... sztywne, z ogonkiem równie sztywnym, zadartym w geście jakby oskarżenia. „Kur.....”- myślę - „zabiłem go, niech się smażę w piekle”.
Trzymając delikatnie, jak tylko potrafię, biegnę do domu, dmuchając, wachlując ile sił mi starcza. Siadam na miejscu i truchło to maleńkie, wciąż sztywne, masuję z uczuciem po brzuchu i klatce, piersiowej rozumieć ma się. Myślę o sobie – MORDERCA, mać ma psia.
Wkładam ostrożnie, nie wiedząc co robię, ciało nieszczęsne do terrarium małego i gaszę ja światło tam, w nastroju tak jakby żałoby. I nagle myśl naszła mnie, nieszczęsnego - „wóz, albo przewóz”.
Biorę ja spryskiwacz (z tych raczej niemałych), i prrrysk do terry w pobliże gada martwego. Po chwili na niego samego, myśląc bardziej zabić nie mogę już go. Nagle patrzę ja, oczom nie wierzę. Przyjaciel mój miły ruszył się, chyba wnerwiony tym mocnym pryskaniem. Nieco słabiej raz jeszcze bryzgam na niego, a ten jak zawsze miał w zwyczaju na zbyt dużo wody zasuwa na ścianę. Dzięki CI Panie, pomyślałem ja, żyw będzie gadzina.
Wszystko trwało może 3 minuty. Trudno zrozumieć mi to, Czyżby anabioza, czy też, jak myślę ja, niemal zabiłem (znaczy się usmażyłem) gada tego niewielkiego. Nauka dla mnie duża, nie powiem.
Morał jeden z tej historii wynika – jak to mawiali starożytni Rosjanie: na pochyłe drzewo i Salomon nie naleje.
Uważajcie Braciszkowie moi, zbyt dobrze nie róbcie pupilom swym, jak mocno byście ich nie kochali.
Komentarz opowieści tej zawsze miły będzie i do zobaczenia na forum w przyszłości.
POZDRAWIAM JA WAS SERDECZNIE
Zajmuję się pewnym młodym lampartem. Mały niejadek z niego, więc kombinuję jakby mu tu nastroje poprawić i dobrze w przyszłe życie przysposobić. A to miodziku mu próbuję zapodać, jakieś wapienko, faunę łąk wrocławskich, a czystych, czy też po mnie spacerek (niech zna człeka)....
Drrrrapieżca ten mały niestety nie dorobił się jeszcze świetlóweczki, co tak dobroczynnie gada UV, zwanym też B, pieści. Od czasu jakiegoś planowałem potraktowanie go falą naturalną, czyli słoneczkiem co tak ładnie świeci. Biorę więc kompana mego małego, jakąś książeczkę, bo myślę, że takie pół godzinki mu dobrze zrobi. Siadam sobie na ławeczce, jako człek kulturalny, ustawiam gada w odkrytym „v boxie”, tak co by i światła i cienia biedaczek mógł doświadczyć. Po pięciu minutach dość nudnej lektury zerkam na przyjaciela mego, jakże miłego, a ten jakby nerw mu puścił. Zaczyna się wspinać po ścianach i szukać tak jakby wolności(?). Normalne, myślę sobie; wiem, że jako zwierz jaszczurzej „rodziny” powinien ożywić się pod wpływem słoneczka naszego. Chwile jednak trwało, gdy podmiot mej opowieści znieruchomiał tak szybko, jak się ożywił. Niepokój wzmagał, aż wpatrując się w te śliczne ślipia jego dostrzegłem wzrok gasnący jakby. Struchlałem. Biorę to ciało delikatne jego... sztywne, z ogonkiem równie sztywnym, zadartym w geście jakby oskarżenia. „Kur.....”- myślę - „zabiłem go, niech się smażę w piekle”.
Trzymając delikatnie, jak tylko potrafię, biegnę do domu, dmuchając, wachlując ile sił mi starcza. Siadam na miejscu i truchło to maleńkie, wciąż sztywne, masuję z uczuciem po brzuchu i klatce, piersiowej rozumieć ma się. Myślę o sobie – MORDERCA, mać ma psia.
Wkładam ostrożnie, nie wiedząc co robię, ciało nieszczęsne do terrarium małego i gaszę ja światło tam, w nastroju tak jakby żałoby. I nagle myśl naszła mnie, nieszczęsnego - „wóz, albo przewóz”.
Biorę ja spryskiwacz (z tych raczej niemałych), i prrrysk do terry w pobliże gada martwego. Po chwili na niego samego, myśląc bardziej zabić nie mogę już go. Nagle patrzę ja, oczom nie wierzę. Przyjaciel mój miły ruszył się, chyba wnerwiony tym mocnym pryskaniem. Nieco słabiej raz jeszcze bryzgam na niego, a ten jak zawsze miał w zwyczaju na zbyt dużo wody zasuwa na ścianę. Dzięki CI Panie, pomyślałem ja, żyw będzie gadzina.
Wszystko trwało może 3 minuty. Trudno zrozumieć mi to, Czyżby anabioza, czy też, jak myślę ja, niemal zabiłem (znaczy się usmażyłem) gada tego niewielkiego. Nauka dla mnie duża, nie powiem.
Morał jeden z tej historii wynika – jak to mawiali starożytni Rosjanie: na pochyłe drzewo i Salomon nie naleje.
Uważajcie Braciszkowie moi, zbyt dobrze nie róbcie pupilom swym, jak mocno byście ich nie kochali.
Komentarz opowieści tej zawsze miły będzie i do zobaczenia na forum w przyszłości.
POZDRAWIAM JA WAS SERDECZNIE