loko
03-03-2013, 06:30
Wolna wola, czy tylko złudzenie?
Na początku lat osiemdziesiątych Benjamin Libet wraz ze współpracownikami przeprowadził eksperyment, którego wyniki wstrząsnęły środowiskiem filozofów i neuropsychologów zainteresowanych zagadnieniem wolnej woli. Otóż wykazał on, że poczucie wolności wyboru i wpływu na podejmowane decyzje jest złudzeniem. Nie wchodząc w szczegóły, Libet badał aktywność mózgu, konkretnie zapis EEG tzw. potencjałów gotowości, w trakcie wykonywania prostej czynności. Okazało się, że świadomość wyboru pojawiała się około 200 msec przed wykonaniem ruchu, ale około 350 msec po zarejestrowaniu aktywności mózgu świadczącej o tym, że taki ruch nastąpi. W związku z tym wysnuto wniosek, że intencja powstaje niezależnie od świadomości, ale błędnie uświadamiana jest jako nasz własny wybór. W 20 lat później Libet przyznał, że scenariusz niekoniecznie musi być aż tak pesymistyczny, a furtka dla wolnej woli może mimo wszystko istnieć. Powiemy o tym na końcu artykułu.
Geny czy środowisko?
Jeden z bardziej charakterystycznych dla psychologii sporów dotyczy źródła determinacji postępowania człowieka. Obóz S twierdzi, że na to kim jesteśmy i jak się zachowujemy ma wpływ przede wszystkim środowisko, czyli wychowanie serwowane nam przez rodziców, szkołę i znajomych. Obóz G umniejsza wpływ czynników środowiskowych twierdząc, że przede wszystkim dziedziczone po rodzicach geny kształtują człowieka. Ci ostatni, jako silne argumenty podają wyniki studiów przeprowadzonych nad podobieństwem bliźniąt jednojajowych (posiadających ten sam materiał genetyczny) wychowywanych razem i osobno. Pomiędzy wymienionymi skrajnościami występuje ciąg kompromisów, jedni przyznają więcej środowisku inni genom, a jeszcze inni twierdzą, że oba czynniki determinują życie człowieka w równym stopniu. Nikt na serio nie bierze pod uwagę czynnika W – wolnej woli.
Samolubny gen
Przedstawicielem socjobiologii, czyli nurtu psychologii zajmującego się ewolucją zachowań i dziedziczeniem programów działania po przodkach, jest bez wątpienia Richard Dawkins. Ten słynny ewolucjonista uważa, że życie istniejące w takiej formie jak obecnie, powstało w następstwie ewolucyjnego kumulowania się zmian, a całą naszą złożoność i człowieczeństwo wytłumaczyć można przy użyciu bardzo prostych praw (zaprzecza tym samym konieczności ingerencji istoty wyższej, czym ściąga na siebie ataki kreacjonistów). To nie wszystkie z głoszonych przez niego rewelacji. Dawkins zatytułował jedną ze swoich książek „Samolubny gen” i chyba dzięki tej koncepcji jest najbardziej znany. Według niego, każdy człowiek, Ty, Ja, Albert Einstein i Woody Allen jesteśmy jedynie pojemnikami przechowującymi geny i realizującymi ich polecenia. Ewolucja działa nie na poziomie jednostek, czy grup lecz na bardziej elementarnym poziomie - pojedynczych genów. Według Dawkinsa, geny są potencjalnie nieśmiertelnymi replikatorami, których jedynym celem jest rozmnażanie, współpraca i dominacja nad innymi genami. Wszystko to jest korzystne dla człowieka, gdyż bardziej doskonalsze geny oznaczają bardziej sprawnego człowieka. Czy gdyby pozbawić seks wartości reprodukcyjnej istaniałaby zazdrość, cnota jako walor, wstyd czy monogamia? Wątpliwe, prawdopodobnie seks stałby się podobną rozrywką jak obiad w restauracji, czy wieczór w teatrze. Dlaczego matka poświęci swoje życie dla dziecka? Ponieważ dzięki niej geny uchronią swoich genopotomków od zagłady. Dlaczego większość par nie zdecydowałoby się na adopcję? Tylko dlatego, że samolubne geny dbają o kontynuację swojej linii, wbudowując w umysł człowieka niechęć do działań na rzecz konkurencyjnych genów.
Ogólna zasada brzmi, że im bardziej ktoś do nas podobny tym bardziej jesteśmy mu skłonni pomóc, ponieważ istnieje duża szansa (tym większa im większe podobieństwo), że jesteśmy „nosicielami” podobnych genów.
Przyjrzyjmy się bliżej procesom ewolucji. Od czasu ogłoszenia koncepcji ewolucji przez Karola Darwina podstawowa idea nie uległa zmianom i wciąż jest uważana za jedną z najprostszych i najpiękniejszych w historii nauki.
Na czym polega ewolucja?
Proces ewolucji polega na stopniowym doskonaleniu organizmu – jest to jej jedyny i niezmienny cel. Postępująca doskonałość organizmu opiera się o dwie cechy: zdolność do reprodukcji i zdolność do przetrwania. Umiejętności przetrwania i prokreacji można następnie rozłożyć na wiele różnych cech takich jak: atrakcyjność fizyczna, skuteczność w ochronie potomstwa, umiejętność współpracy i tak dalej. Na bardziej szczegółowym poziomie każdą z cech możemy dokładniej rozpisać, np. atrakcyjność fizyczną na kolor upierzenia, długość ogona, feromony itd. Większość z tych cech regulowana jest genetycznie. Hasło - „Przetrwanie najlepiej dostosowanych” oznacza, że im osobnik jest „lepszy” w prokreacji i przetrwaniu tym więcej swoich genów przekazuje w następnej generacji potomstwu i tym skuteczniej walczy o swoje prawa z innymi organizmami. Z pokolenia na pokolenie jego replik jest coraz więcej, a co ważniejsze, w populacji więcej jest genów gwarantujących mu ten sukces. Nawiasem mówiąc, wymienione bez właściwego kontekstu sformułowanie „przetrwanie najlepszych” jest tautologią, co zarzucają całej teorii ewolucji laicy, dlatego lepiej zastąpić go określeniem „prokreacja najlepiej dostosowanych” – wyrażającym esencję ewolucji i pozbawionym tautologicznego wydźwięku.
Dziedziczenie nie wystarczy do tego, aby zaistniała ewolucja. Niezbędna jest przypadkowość. Natura doskonali organizmy metodą prób i błędów - losuje różne kombinacje i wersje genów, po czym dobór naturalny wybiera kombinacje najlepsze. Te są ponownie modyfikowane: powstają gorsze i lepsze, ale dobór wciąż te lepsze. Z pokolenia na pokolenie organizmy są więc coraz lepiej przystosowane, geny korzystne są przekazywane, zaś niekorzystne zanikają. Przypadkowość, niezbędny składnik ewolucji osiągana jest poprzez losową wymianę informacji genetycznej pomiędzy rodzicami (po jednym chromosomie z pary) oraz tzw. crossing-over (trochę od dziadka i trochę od babci) i przez mutacje (losowe zmiany zapisu a więc i funkcji genów). Podsumujmy jakie składniki są niezbędne aby zaistniała ewolucja. Są to: występowanie przypadkowych zmian w organizmach, dobór faworyzujący organizmy o określonych cechach, posiadanie przez organizmy genotypu - zbioru genów.
Ewolucja działa na różnych poziomach doboru. Rozmaite rodzaje doboru, które za moment wymienię, łączy jedna wspólna cecha – stanowią one filtry, które przesiewają osobniki pod względem określonych, różnych kryteriów. Należy zauważyć, iż praktycznie wszystkie te filtry działają wspólnie na jednostkę, wyjściowo określając status posiadanych przez nią genów. Najbardziej znane rodzaje doboru to: płciowy - skuteczność przyciągania i wabienia przeciwnej płci, naturalny - zdolność do przetrwania w zmieniających się okolicznościach, grupowy - umiejętność kooperacji i specjalizacji (stanowiący o potędze naszej cywilizacji). We wszystkich wymienionych do tej pory odmianach mamy do czynienia z doborem i selekcją materiału biologicznego. W czasach postępującego rozwoju technologii i kultury jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Zasady doboru naturalnego i ewolucyjnego doskonalenia wykorzystywane są od wielu lat w cybernetyce, algorytmach genetycznych i sztucznej inteligencji. Sieci neuronowe, stosowane w programach eksperckich, oprogramowaniu rozpoznającym mowę lub pismo działają zgodnie z zasadami ewolucji. Również mózg rozwija się dzięki ewolucji (co próbują naśladować komputerowe sieci neuronowe - jest to tak zwany Neuronalny Darwinizm).
Memetyka a Wirusy Umysłu
O doborze naturalnym można również mówić w kontekście rozwoju kultury i nauki. Richard Dawkins nazwał kulturę i wszystko to czego dowiadujemy się z otoczenia „poszerzonym fenotypem” w którym jednostki informacji zostały nazwane „memami”. Memetyka jest dość świeżą dziedziną psycho-socjo-biologii-ewolucyjnej. Opiera się na analogii memów - podstawowych jednostek informacji kulturowych, do replikujących się samolubnych genów. Podobnie jak samolubne są geny, również memy dbają wyłącznie o swój własny interes. Ponieważ jednak nie są tak bardzo związane z nosicielem jak geny, ich sukces nie zawsze koreluje z sukcesem nosiciela. Istotniejsze dla memu nie jest to, czy jego nosiciel będzie miał z niego korzyści tzn. będzie sprawnie prokreował i zdobywał pokarm, lecz jak szybko i sprawnie będzie przekazywał ów mem innym ludziom. Na identycznej zasadzie działają wirusy, tak więc memy wkrótce okrzyknięto wirusami umysłu – analogia do wirusów komputerowych wręcz sama się narzuca. Z punktu widzenia pasożyta umysłu (lub wirusa DNA) nie jest istotne nawet to, czy jego nosiciel nie ucierpi w trakcie, grunt by wcześniej przekazał do dalej. Jest to prawda, przynajmniej w odniesieniu do niektórych memów, gdyż błędem jest stwierdzenie, że wszystkie memy są wirusami. Przekazanie memu nie zajmuje, tak jak dla genów człowieka, dziewięć miesięcy lecz na przykład kilkanaście sekund. Sensacyjna plotka jest takim memem. Dzięki telefonom (szczególnie komórkowym) potrafi się w ciągu kilku godzin rozprzestrzenić się na ogromną liczbę osób.
Według Dawkinsa patologicznym memem jest również religia, autor określa ją mianem wirusa umysłu. Inne memy, takie jak przepisy kulinarne mogą być przydatne i praktyczne a jeszcze inne, takie jak dowcipy i kawały, służą po prostu rozrywce (choć nie da się ukryć, że często mają na celu dewaluację określonych grup społecznych lub płci). Niektóre memy, podobnie jak wirusy komputerowe, mają ustalony czas aktywacji. Przykładem jest Prima Aprlils, czy też przesądy w rodzaju piątku trzynastego, wyzwalające w określonym czasie szereg niezrozumiałych z punktu widzenia ekonomii zachowań. Memy bywają wyposażone są również (oprócz klauzuli o bezwarunkowej wierze) w instrukcję utrudniającą zmianę treści. Jako przykład podać można Pismo Święte oraz dokumenty publiczne, które mogą być kopiowane wyłącznie z zachowaniem pełnej zgodności – za ich zmianę grożą kary natury nadprzyrodzonej lub finansowej.
Jakie są symptomy zainfekowania wirusem doktryny religijnej, wg. Dawkinsa (na podstawie „Viruses of Mind”)? 1. Pacjent posiada głębokie, niezachwiane przekonanie, że coś jest prawdziwe i słuszne. Przekonanie to nie opiera się na logicznych i racjonalnych przesłankach, które pacjent potrafi wymienić, co jednak nie wpływa negatywnie na jego wiarę. 2. Dla pacjenta idea niezłomnej i nie zachwianej wiary jest cnotą. Dla niektórych nawet, wiara jest tym silniejsza im mniej przesłanek. Cnota wiary bez empirycznego dowodu na nią, jest tarczą ochronną większości „pakietów religijnych” – a mimo to niewielu ją kwestionuje. 3. Symptomem zainfekowania jest unikanie zgłębiania zjawisk leżących u podstaw, co mogłoby ujawnić samolubny rdzeń memu. Pacjent zakłada z góry, że nieścisłości lub niedostateczne wyjaśnienia są celowe i przemyślane. Paradoksy są pozorne, bo wynikają z dotykania czegoś co jest „niepoznawalne” a więc nie może lub nie powinno być poznane. Tertullian twierdził, że „coś musi być oczywiste skoro jest niemożliwe”. 4. Zainfekowany wykaże nietolerancję dla jednostek wolnych od wirusa lub tych, którzy się go pozbyli. Co więcej będzie w stanie poświęcić swoje życie dla dobra wyznawanej idei. 5. Stan chorego, mimo widocznych dla otoczenia objawów infekcji stanowić będzie dla jednostki źródło przyjemności, intensywnością czasem dorównującą przyjemności seksualnej. Przykładem mogą być orgazmistyczne wizje Św. Teresy z Avilii.
Posługując się żargonem komputerowym – wiara realizuje potrzebę bezpieczeństwa, a religie wykorzystują to łącze do indoktrynacji spójnymi zespołami memów. Chcemy wierzyć i chcemy poddawać się czemuś co przynajmniej na pozór jest prawdziwe. Jaki byłby inny sens wystawiania certyfikatów koszerności?
Nie wszyscy mamy możliwość świadomego wyboru, tego jaką drogą będziemy podążać. Czysta karta umysłu dziecka wręcz prosi się o to, aby utrwalić na niej jakiekolwiek informacje, wokół których później obracać się będzie światopogląd dorosłego człowieka. Jedną z lepszych scen indoktrynacji w historii filmu, jest klasa dziewczynek z „Seksmisji”. Łatwo dopowiedzieć sobie kontynuację tej historii, która miałaby miejsce gdyby nie Maks i Albert. Dorosłe kobiety przekazywałyby to, czego dowiedziały się jako dzieci i tak w nieskończoność.
Geneza memów
Rozłóżmy mem na czynniki pierwsze. Jego otoczką jest to co widać na pierwszy rzut oka, a co decyduje o jego atrakcyjności a więc o możliwości dalszej reprodukcji. Otoczka mami potencjalnego nosiciela memów przyjemnością, korzyściami; prawdziwymi lub tylko pozornymi. Ponadto głębiej może być ukryty rdzeń memu; najczęściej zakodowany program działania. Akceptując otoczkę podporządkowujemy się informacji zawartej w rdzeniu. Mem może być „pusty” aczkolwiek nie zajedzie on daleko bez atrakcyjnej otoczki. Przykładem memu posiadającego rdzeń i otoczkę jest zwykła reklama telewizyjna. Reklama mami użytkownika interesującym przekazem, chwytliwą melodią, wraz z dźwiękiem i obrazem przenosząc podstawowy przekaz „kup produkt ABC, nie kupuj XYZ”. Rdzeniem memu może być również treść praktyczna dla użytkownika. Wówczas użytkownik i mem pomagają sobie wzajemnie zwiększając swoje szanse na reprodukcję i przetrwanie.
Memy mogą ewoluować i ewoluują, jeśli nie efektywniej to na pewno szybciej niż materiał genetyczny. Przekazując sobie informacje werbalnie zniekształcamy przekaz, co jest odpowiednikiem mutacji genetycznej. Memy łączą się również ze sobą ku wspólnemu celowi, stając się wspólnie silniejszymi replikatorami, w zasadzie pakietami współpracujących memów. Przykładem są omawiane wcześniej doktryny religijne.
Poszerzony fenotyp Richarda Dawkinsa oznacza kontynuację i przedłużenie materiału w który wyposaża nas genotyp. Ludzie, w odróżnieniu od zwierząt, są bardziej elastyczni i lepiej adaptowalni do otoczenia – być może na tym polega nasza przewaga nad zwierzętami. Podczas gdy genotyp zmienił się w znikomym stopni, kultura uległa drastycznej ewolucji. Wszystko to jest możliwe dzięki wrodzonemu wyposażeniu człowieka w zdolność posługiwania się językiem, która dała początek rozwojowi całej kultury. Łatwo wyobrazić sobie scenariusz koegzystencji memów i genów. Rozwijając język, jednocześnie ludzie zaczęli gromadzić doświadczenie życiowe, w szybkim tempie doskonaląc przystosowanie kolejnych pokoleń. Niemożliwe, czyli „dziedziczenie” umiejętności nabytych stało się możliwe dzięki językowi . Każdy z języków jest platformą po której przesyłane są memy, inaczej mówiąc język jest nośnikiem memów, tak jak DNA jest nośnikiem genów. Co ciekawe, cechy języka mogą ułatwiać lub utrudniać rozpowszechnianie się memów, co wpływa na dobór grupowy osób posługujących się danym językiem. Załóżmy, że istnieją dwa państwa, których obywatele posługują się różnymi językami. Język A jest łatwiejszy do nauczenia niż B. Oczywiste jest, że A będzie rozpowszechniał się lepiej w innych krajach niż B, co umożliwi np. naukowcom kraju A propagowanie swoich idei, zaś ograniczy przekazywanie idei mieszkańcom kraju B.
Warto powiedzieć, że pomiędzy memami i genami może zachodzić wzajemny wpływ. Na przykład pewne praktyki akceptowane w danej kulturze mogą spowodować wzrost lub zmniejszenie frekwencji określonych genów. Przykładem może być częste picie mleka dla utrzymania kondycji i idące za tym obniżenie odsetku osób cierpiących na nietolerancję laktozy mlecznej. Inny przykład do uzależnienie kompatybilności partnerów od znaków zodiaku. Chociaż wstępnie zbieżność, czy rozbieżność znaków nie mają żadnego znaczenia (załóżmy), to w efekcie stosowania się do zaleceń astrologii, może dojść do genetycznego utrwalenia nawyków związanych z doborem płciowym. Dzięki samospełniającej się przepowiedni mit może wykreować fakt.
Granice memetyki
Mam nadzieję, że nie popadłem w przesadny entuzjazm. Analogia genów do memów jest bardzo atrakcyjna, wydaje się jednak, że w paru punktach jest ona naciągana. Jakby nie nazwać jednostek informacji to jednak w znacznym stopniu różnią się one od genów: memom brak jest na przykład trwałości, o czym można się przekonać grając w głuchy telefon. O tych i o innych ograniczeniach memetyki chciałbym na koniec napisać .
Dostępną na rynku polskim książkę "Wirus umysłu" Brodiego – wykorzystam jako antyprzykład do krytyki memetyki. Oto moje wrażenia pojawiające się w trakcie czytania. Pierwszy rzut oka: ciekawie skonstruowana książka, przejrzysta i zachęcająca. To wzbudza moje podejrzenia, wartościowe informacje rzadko przyjmują atrakcyjną formę. Ciekawe, czy idzie to w parze sensownością i głębokością przekazu? Czy nie jest to aby kolejna popularnonaukowa bajka dla dorosłych? Już na wstępie książka obiecuje złote góry, zachwala zalety nowej nauki, ukazuje nasze obecne zacofanie i brak wglądu w sterujące nami metamechanizmy. Trochę za dużo tego samouwielbienia jak na dwadzieścia stron tekstu. Na stronie 32 autor sugeruje pełną sterowalność zewnętrzną przez memy - jednostki informacji. Atakują nas jak wirusy, wbrew naszej woli przez podświadomość. Usłyszane gdzieś, kiedyś, informacje osadzają się w pamięci jako skojarzenia które koniecznie musimy stosować. Świadomość? Nie ma tutaj miejsca na świadomość i aktywną działalność poznawczą. Wchłaniamy memy jak suche gąbki. Autor wielokrotnie zastępuje pojęcia stosowane przez psychologię określeniem memu. Dosłownie wszystko staje się memem: od pojęcia po teorię. Przepraszam - są również meta memy, czyli memy o memach. Strona 58. Tracę wiarę że Richard Brodie w naukowy sposób opisze memy. Robi za to co już było: kategoryzuje wiedzę. Trzy klasy niewarte uwagi: strategie, skojarzenia i kategorie. Psychologia poznawcza kipi od takich teorii. Oczywiście na każdym kroku autor zaznacza, że chodzi mu wyłącznie o memy. Uproszczenie psychologii postępuje. Brodie ogranicza wpływ wewnętrznych procesów poznawczych do selekcji informacji. Gibsonizm. Jesteśmy lustrem dla otoczenia. Kolejne strony pokazują "analogie" memów do biologii (wirusologii) i informatyki. Strona 95. Posłuchajmy jakie sprytne definicje bardzo ważnych pojęć proponuje autor. Ewolucja - "...rzeczy zmieniają się z upływem czasu..." Replikator - "..każdy kopiowany obiekt.." Brodie wyraźnie podrabia narratorski styl Dawkinsa i przy tym nie dorasta mu do pięt. Nawiązuje do łańcuszków szczęścia. Nie zauważa, że są to rzadkie przykłady memów z mechanizmami replikacji. Reklamy (również zawierające memy) nie posiadają tych mechanizmów. Strona 127. Skończyłem czytać rozdział zatytułowany. "Seks - fundament ewolucji". To czteroliterowe, niezwykle popularne określenie zarezerwowane jest tylko dla ludzi. A może się mylę? Czy można seksem nazwać aktywność naszych dalekich przodków o których czytamy "zwierzęta spółkowały ze skałami, drzewami, grzybami [...] z czym się dało". Nic dodać, nic ująć. Tak oto w oczach autora wygląda dobór naturalny. Strona 175. Kilkanaście dość ciekawych stron na temat "jak przyswajamy obce programy". Obok metod oswajania (asocjacji), dysonansu poznawczego itd. opisano konia trojańskiego. Chyba najciekawszy rozdział. Koniec książki.
Czas na podsumowanie. Atrakcyjna okładka, a wewnątrz sieczka "dla opornych". W jednym względzie Brodie miał rację. Informacje sterują nami, zamykają nas w oferowanej przez nie wizji wiata i zamieniają w orędowników płytkich idei, co z miejsca wychwytuje krytyczny obserwator. "Wirus umysłu" podobnie jak cała memetyka, jest takim memem. Jest to dowód jak bardzo zapalczywie jesteśmy skłonni bronić swoich racji, nie zauważając całej paranoi jaka wokół tego narasta. Memetyka, jako nauka kusi nas swą prostotą i dlatego jest doskonałym replikatorem (dla odmiany genetyka jest bardzo złożoną dziedziną wiedzy). Memetyce zarzucić można nieuprawnione stosowanie uogólnień i słabo sprecyzowanych określeń. Setki autorów mówią o memach, przy czym każdy w inny sposób rozumie to pojęcie. Metodologia memetyki, czyli ogólnie przyjęty sposób w jaki opisujemy i badamy rzeczywistość jest praktycznie żadna. Memetyka nie docenia człowieka jako aktywnego procesora informacji. Twierdzi, że wystarczy wrzucić go do „jeziora memów” aby nasiąkł nimi i zaczął je rozpowszechniać. A przecież nawet Libet, po latach przyznał, że wolna wola mimo wszystko może istnieć. Opisywane na wstępie doświadczenie Libeta wykazało, że poczucie wolności decyzyjnej jest tylko częściowo złudzeniem. Człowiek ma jednak, wg. Libeta możliwość powstrzymania się przed działaniem, które jak mówiliśmy generowane jest nieświadomie. W jakimś stopniu to od nas zależy, czy uda nam się odsłonić rdzeń, negując „opakowanie”, czy też będziemy działać pod dyktando memów i genów mając przyjemne wrażenie, że istniejemy.
jesli kogos zainteresowało to odsyłam do Richard`a Dawkinsa.. "Samolubnu gen"
Na początku lat osiemdziesiątych Benjamin Libet wraz ze współpracownikami przeprowadził eksperyment, którego wyniki wstrząsnęły środowiskiem filozofów i neuropsychologów zainteresowanych zagadnieniem wolnej woli. Otóż wykazał on, że poczucie wolności wyboru i wpływu na podejmowane decyzje jest złudzeniem. Nie wchodząc w szczegóły, Libet badał aktywność mózgu, konkretnie zapis EEG tzw. potencjałów gotowości, w trakcie wykonywania prostej czynności. Okazało się, że świadomość wyboru pojawiała się około 200 msec przed wykonaniem ruchu, ale około 350 msec po zarejestrowaniu aktywności mózgu świadczącej o tym, że taki ruch nastąpi. W związku z tym wysnuto wniosek, że intencja powstaje niezależnie od świadomości, ale błędnie uświadamiana jest jako nasz własny wybór. W 20 lat później Libet przyznał, że scenariusz niekoniecznie musi być aż tak pesymistyczny, a furtka dla wolnej woli może mimo wszystko istnieć. Powiemy o tym na końcu artykułu.
Geny czy środowisko?
Jeden z bardziej charakterystycznych dla psychologii sporów dotyczy źródła determinacji postępowania człowieka. Obóz S twierdzi, że na to kim jesteśmy i jak się zachowujemy ma wpływ przede wszystkim środowisko, czyli wychowanie serwowane nam przez rodziców, szkołę i znajomych. Obóz G umniejsza wpływ czynników środowiskowych twierdząc, że przede wszystkim dziedziczone po rodzicach geny kształtują człowieka. Ci ostatni, jako silne argumenty podają wyniki studiów przeprowadzonych nad podobieństwem bliźniąt jednojajowych (posiadających ten sam materiał genetyczny) wychowywanych razem i osobno. Pomiędzy wymienionymi skrajnościami występuje ciąg kompromisów, jedni przyznają więcej środowisku inni genom, a jeszcze inni twierdzą, że oba czynniki determinują życie człowieka w równym stopniu. Nikt na serio nie bierze pod uwagę czynnika W – wolnej woli.
Samolubny gen
Przedstawicielem socjobiologii, czyli nurtu psychologii zajmującego się ewolucją zachowań i dziedziczeniem programów działania po przodkach, jest bez wątpienia Richard Dawkins. Ten słynny ewolucjonista uważa, że życie istniejące w takiej formie jak obecnie, powstało w następstwie ewolucyjnego kumulowania się zmian, a całą naszą złożoność i człowieczeństwo wytłumaczyć można przy użyciu bardzo prostych praw (zaprzecza tym samym konieczności ingerencji istoty wyższej, czym ściąga na siebie ataki kreacjonistów). To nie wszystkie z głoszonych przez niego rewelacji. Dawkins zatytułował jedną ze swoich książek „Samolubny gen” i chyba dzięki tej koncepcji jest najbardziej znany. Według niego, każdy człowiek, Ty, Ja, Albert Einstein i Woody Allen jesteśmy jedynie pojemnikami przechowującymi geny i realizującymi ich polecenia. Ewolucja działa nie na poziomie jednostek, czy grup lecz na bardziej elementarnym poziomie - pojedynczych genów. Według Dawkinsa, geny są potencjalnie nieśmiertelnymi replikatorami, których jedynym celem jest rozmnażanie, współpraca i dominacja nad innymi genami. Wszystko to jest korzystne dla człowieka, gdyż bardziej doskonalsze geny oznaczają bardziej sprawnego człowieka. Czy gdyby pozbawić seks wartości reprodukcyjnej istaniałaby zazdrość, cnota jako walor, wstyd czy monogamia? Wątpliwe, prawdopodobnie seks stałby się podobną rozrywką jak obiad w restauracji, czy wieczór w teatrze. Dlaczego matka poświęci swoje życie dla dziecka? Ponieważ dzięki niej geny uchronią swoich genopotomków od zagłady. Dlaczego większość par nie zdecydowałoby się na adopcję? Tylko dlatego, że samolubne geny dbają o kontynuację swojej linii, wbudowując w umysł człowieka niechęć do działań na rzecz konkurencyjnych genów.
Ogólna zasada brzmi, że im bardziej ktoś do nas podobny tym bardziej jesteśmy mu skłonni pomóc, ponieważ istnieje duża szansa (tym większa im większe podobieństwo), że jesteśmy „nosicielami” podobnych genów.
Przyjrzyjmy się bliżej procesom ewolucji. Od czasu ogłoszenia koncepcji ewolucji przez Karola Darwina podstawowa idea nie uległa zmianom i wciąż jest uważana za jedną z najprostszych i najpiękniejszych w historii nauki.
Na czym polega ewolucja?
Proces ewolucji polega na stopniowym doskonaleniu organizmu – jest to jej jedyny i niezmienny cel. Postępująca doskonałość organizmu opiera się o dwie cechy: zdolność do reprodukcji i zdolność do przetrwania. Umiejętności przetrwania i prokreacji można następnie rozłożyć na wiele różnych cech takich jak: atrakcyjność fizyczna, skuteczność w ochronie potomstwa, umiejętność współpracy i tak dalej. Na bardziej szczegółowym poziomie każdą z cech możemy dokładniej rozpisać, np. atrakcyjność fizyczną na kolor upierzenia, długość ogona, feromony itd. Większość z tych cech regulowana jest genetycznie. Hasło - „Przetrwanie najlepiej dostosowanych” oznacza, że im osobnik jest „lepszy” w prokreacji i przetrwaniu tym więcej swoich genów przekazuje w następnej generacji potomstwu i tym skuteczniej walczy o swoje prawa z innymi organizmami. Z pokolenia na pokolenie jego replik jest coraz więcej, a co ważniejsze, w populacji więcej jest genów gwarantujących mu ten sukces. Nawiasem mówiąc, wymienione bez właściwego kontekstu sformułowanie „przetrwanie najlepszych” jest tautologią, co zarzucają całej teorii ewolucji laicy, dlatego lepiej zastąpić go określeniem „prokreacja najlepiej dostosowanych” – wyrażającym esencję ewolucji i pozbawionym tautologicznego wydźwięku.
Dziedziczenie nie wystarczy do tego, aby zaistniała ewolucja. Niezbędna jest przypadkowość. Natura doskonali organizmy metodą prób i błędów - losuje różne kombinacje i wersje genów, po czym dobór naturalny wybiera kombinacje najlepsze. Te są ponownie modyfikowane: powstają gorsze i lepsze, ale dobór wciąż te lepsze. Z pokolenia na pokolenie organizmy są więc coraz lepiej przystosowane, geny korzystne są przekazywane, zaś niekorzystne zanikają. Przypadkowość, niezbędny składnik ewolucji osiągana jest poprzez losową wymianę informacji genetycznej pomiędzy rodzicami (po jednym chromosomie z pary) oraz tzw. crossing-over (trochę od dziadka i trochę od babci) i przez mutacje (losowe zmiany zapisu a więc i funkcji genów). Podsumujmy jakie składniki są niezbędne aby zaistniała ewolucja. Są to: występowanie przypadkowych zmian w organizmach, dobór faworyzujący organizmy o określonych cechach, posiadanie przez organizmy genotypu - zbioru genów.
Ewolucja działa na różnych poziomach doboru. Rozmaite rodzaje doboru, które za moment wymienię, łączy jedna wspólna cecha – stanowią one filtry, które przesiewają osobniki pod względem określonych, różnych kryteriów. Należy zauważyć, iż praktycznie wszystkie te filtry działają wspólnie na jednostkę, wyjściowo określając status posiadanych przez nią genów. Najbardziej znane rodzaje doboru to: płciowy - skuteczność przyciągania i wabienia przeciwnej płci, naturalny - zdolność do przetrwania w zmieniających się okolicznościach, grupowy - umiejętność kooperacji i specjalizacji (stanowiący o potędze naszej cywilizacji). We wszystkich wymienionych do tej pory odmianach mamy do czynienia z doborem i selekcją materiału biologicznego. W czasach postępującego rozwoju technologii i kultury jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Zasady doboru naturalnego i ewolucyjnego doskonalenia wykorzystywane są od wielu lat w cybernetyce, algorytmach genetycznych i sztucznej inteligencji. Sieci neuronowe, stosowane w programach eksperckich, oprogramowaniu rozpoznającym mowę lub pismo działają zgodnie z zasadami ewolucji. Również mózg rozwija się dzięki ewolucji (co próbują naśladować komputerowe sieci neuronowe - jest to tak zwany Neuronalny Darwinizm).
Memetyka a Wirusy Umysłu
O doborze naturalnym można również mówić w kontekście rozwoju kultury i nauki. Richard Dawkins nazwał kulturę i wszystko to czego dowiadujemy się z otoczenia „poszerzonym fenotypem” w którym jednostki informacji zostały nazwane „memami”. Memetyka jest dość świeżą dziedziną psycho-socjo-biologii-ewolucyjnej. Opiera się na analogii memów - podstawowych jednostek informacji kulturowych, do replikujących się samolubnych genów. Podobnie jak samolubne są geny, również memy dbają wyłącznie o swój własny interes. Ponieważ jednak nie są tak bardzo związane z nosicielem jak geny, ich sukces nie zawsze koreluje z sukcesem nosiciela. Istotniejsze dla memu nie jest to, czy jego nosiciel będzie miał z niego korzyści tzn. będzie sprawnie prokreował i zdobywał pokarm, lecz jak szybko i sprawnie będzie przekazywał ów mem innym ludziom. Na identycznej zasadzie działają wirusy, tak więc memy wkrótce okrzyknięto wirusami umysłu – analogia do wirusów komputerowych wręcz sama się narzuca. Z punktu widzenia pasożyta umysłu (lub wirusa DNA) nie jest istotne nawet to, czy jego nosiciel nie ucierpi w trakcie, grunt by wcześniej przekazał do dalej. Jest to prawda, przynajmniej w odniesieniu do niektórych memów, gdyż błędem jest stwierdzenie, że wszystkie memy są wirusami. Przekazanie memu nie zajmuje, tak jak dla genów człowieka, dziewięć miesięcy lecz na przykład kilkanaście sekund. Sensacyjna plotka jest takim memem. Dzięki telefonom (szczególnie komórkowym) potrafi się w ciągu kilku godzin rozprzestrzenić się na ogromną liczbę osób.
Według Dawkinsa patologicznym memem jest również religia, autor określa ją mianem wirusa umysłu. Inne memy, takie jak przepisy kulinarne mogą być przydatne i praktyczne a jeszcze inne, takie jak dowcipy i kawały, służą po prostu rozrywce (choć nie da się ukryć, że często mają na celu dewaluację określonych grup społecznych lub płci). Niektóre memy, podobnie jak wirusy komputerowe, mają ustalony czas aktywacji. Przykładem jest Prima Aprlils, czy też przesądy w rodzaju piątku trzynastego, wyzwalające w określonym czasie szereg niezrozumiałych z punktu widzenia ekonomii zachowań. Memy bywają wyposażone są również (oprócz klauzuli o bezwarunkowej wierze) w instrukcję utrudniającą zmianę treści. Jako przykład podać można Pismo Święte oraz dokumenty publiczne, które mogą być kopiowane wyłącznie z zachowaniem pełnej zgodności – za ich zmianę grożą kary natury nadprzyrodzonej lub finansowej.
Jakie są symptomy zainfekowania wirusem doktryny religijnej, wg. Dawkinsa (na podstawie „Viruses of Mind”)? 1. Pacjent posiada głębokie, niezachwiane przekonanie, że coś jest prawdziwe i słuszne. Przekonanie to nie opiera się na logicznych i racjonalnych przesłankach, które pacjent potrafi wymienić, co jednak nie wpływa negatywnie na jego wiarę. 2. Dla pacjenta idea niezłomnej i nie zachwianej wiary jest cnotą. Dla niektórych nawet, wiara jest tym silniejsza im mniej przesłanek. Cnota wiary bez empirycznego dowodu na nią, jest tarczą ochronną większości „pakietów religijnych” – a mimo to niewielu ją kwestionuje. 3. Symptomem zainfekowania jest unikanie zgłębiania zjawisk leżących u podstaw, co mogłoby ujawnić samolubny rdzeń memu. Pacjent zakłada z góry, że nieścisłości lub niedostateczne wyjaśnienia są celowe i przemyślane. Paradoksy są pozorne, bo wynikają z dotykania czegoś co jest „niepoznawalne” a więc nie może lub nie powinno być poznane. Tertullian twierdził, że „coś musi być oczywiste skoro jest niemożliwe”. 4. Zainfekowany wykaże nietolerancję dla jednostek wolnych od wirusa lub tych, którzy się go pozbyli. Co więcej będzie w stanie poświęcić swoje życie dla dobra wyznawanej idei. 5. Stan chorego, mimo widocznych dla otoczenia objawów infekcji stanowić będzie dla jednostki źródło przyjemności, intensywnością czasem dorównującą przyjemności seksualnej. Przykładem mogą być orgazmistyczne wizje Św. Teresy z Avilii.
Posługując się żargonem komputerowym – wiara realizuje potrzebę bezpieczeństwa, a religie wykorzystują to łącze do indoktrynacji spójnymi zespołami memów. Chcemy wierzyć i chcemy poddawać się czemuś co przynajmniej na pozór jest prawdziwe. Jaki byłby inny sens wystawiania certyfikatów koszerności?
Nie wszyscy mamy możliwość świadomego wyboru, tego jaką drogą będziemy podążać. Czysta karta umysłu dziecka wręcz prosi się o to, aby utrwalić na niej jakiekolwiek informacje, wokół których później obracać się będzie światopogląd dorosłego człowieka. Jedną z lepszych scen indoktrynacji w historii filmu, jest klasa dziewczynek z „Seksmisji”. Łatwo dopowiedzieć sobie kontynuację tej historii, która miałaby miejsce gdyby nie Maks i Albert. Dorosłe kobiety przekazywałyby to, czego dowiedziały się jako dzieci i tak w nieskończoność.
Geneza memów
Rozłóżmy mem na czynniki pierwsze. Jego otoczką jest to co widać na pierwszy rzut oka, a co decyduje o jego atrakcyjności a więc o możliwości dalszej reprodukcji. Otoczka mami potencjalnego nosiciela memów przyjemnością, korzyściami; prawdziwymi lub tylko pozornymi. Ponadto głębiej może być ukryty rdzeń memu; najczęściej zakodowany program działania. Akceptując otoczkę podporządkowujemy się informacji zawartej w rdzeniu. Mem może być „pusty” aczkolwiek nie zajedzie on daleko bez atrakcyjnej otoczki. Przykładem memu posiadającego rdzeń i otoczkę jest zwykła reklama telewizyjna. Reklama mami użytkownika interesującym przekazem, chwytliwą melodią, wraz z dźwiękiem i obrazem przenosząc podstawowy przekaz „kup produkt ABC, nie kupuj XYZ”. Rdzeniem memu może być również treść praktyczna dla użytkownika. Wówczas użytkownik i mem pomagają sobie wzajemnie zwiększając swoje szanse na reprodukcję i przetrwanie.
Memy mogą ewoluować i ewoluują, jeśli nie efektywniej to na pewno szybciej niż materiał genetyczny. Przekazując sobie informacje werbalnie zniekształcamy przekaz, co jest odpowiednikiem mutacji genetycznej. Memy łączą się również ze sobą ku wspólnemu celowi, stając się wspólnie silniejszymi replikatorami, w zasadzie pakietami współpracujących memów. Przykładem są omawiane wcześniej doktryny religijne.
Poszerzony fenotyp Richarda Dawkinsa oznacza kontynuację i przedłużenie materiału w który wyposaża nas genotyp. Ludzie, w odróżnieniu od zwierząt, są bardziej elastyczni i lepiej adaptowalni do otoczenia – być może na tym polega nasza przewaga nad zwierzętami. Podczas gdy genotyp zmienił się w znikomym stopni, kultura uległa drastycznej ewolucji. Wszystko to jest możliwe dzięki wrodzonemu wyposażeniu człowieka w zdolność posługiwania się językiem, która dała początek rozwojowi całej kultury. Łatwo wyobrazić sobie scenariusz koegzystencji memów i genów. Rozwijając język, jednocześnie ludzie zaczęli gromadzić doświadczenie życiowe, w szybkim tempie doskonaląc przystosowanie kolejnych pokoleń. Niemożliwe, czyli „dziedziczenie” umiejętności nabytych stało się możliwe dzięki językowi . Każdy z języków jest platformą po której przesyłane są memy, inaczej mówiąc język jest nośnikiem memów, tak jak DNA jest nośnikiem genów. Co ciekawe, cechy języka mogą ułatwiać lub utrudniać rozpowszechnianie się memów, co wpływa na dobór grupowy osób posługujących się danym językiem. Załóżmy, że istnieją dwa państwa, których obywatele posługują się różnymi językami. Język A jest łatwiejszy do nauczenia niż B. Oczywiste jest, że A będzie rozpowszechniał się lepiej w innych krajach niż B, co umożliwi np. naukowcom kraju A propagowanie swoich idei, zaś ograniczy przekazywanie idei mieszkańcom kraju B.
Warto powiedzieć, że pomiędzy memami i genami może zachodzić wzajemny wpływ. Na przykład pewne praktyki akceptowane w danej kulturze mogą spowodować wzrost lub zmniejszenie frekwencji określonych genów. Przykładem może być częste picie mleka dla utrzymania kondycji i idące za tym obniżenie odsetku osób cierpiących na nietolerancję laktozy mlecznej. Inny przykład do uzależnienie kompatybilności partnerów od znaków zodiaku. Chociaż wstępnie zbieżność, czy rozbieżność znaków nie mają żadnego znaczenia (załóżmy), to w efekcie stosowania się do zaleceń astrologii, może dojść do genetycznego utrwalenia nawyków związanych z doborem płciowym. Dzięki samospełniającej się przepowiedni mit może wykreować fakt.
Granice memetyki
Mam nadzieję, że nie popadłem w przesadny entuzjazm. Analogia genów do memów jest bardzo atrakcyjna, wydaje się jednak, że w paru punktach jest ona naciągana. Jakby nie nazwać jednostek informacji to jednak w znacznym stopniu różnią się one od genów: memom brak jest na przykład trwałości, o czym można się przekonać grając w głuchy telefon. O tych i o innych ograniczeniach memetyki chciałbym na koniec napisać .
Dostępną na rynku polskim książkę "Wirus umysłu" Brodiego – wykorzystam jako antyprzykład do krytyki memetyki. Oto moje wrażenia pojawiające się w trakcie czytania. Pierwszy rzut oka: ciekawie skonstruowana książka, przejrzysta i zachęcająca. To wzbudza moje podejrzenia, wartościowe informacje rzadko przyjmują atrakcyjną formę. Ciekawe, czy idzie to w parze sensownością i głębokością przekazu? Czy nie jest to aby kolejna popularnonaukowa bajka dla dorosłych? Już na wstępie książka obiecuje złote góry, zachwala zalety nowej nauki, ukazuje nasze obecne zacofanie i brak wglądu w sterujące nami metamechanizmy. Trochę za dużo tego samouwielbienia jak na dwadzieścia stron tekstu. Na stronie 32 autor sugeruje pełną sterowalność zewnętrzną przez memy - jednostki informacji. Atakują nas jak wirusy, wbrew naszej woli przez podświadomość. Usłyszane gdzieś, kiedyś, informacje osadzają się w pamięci jako skojarzenia które koniecznie musimy stosować. Świadomość? Nie ma tutaj miejsca na świadomość i aktywną działalność poznawczą. Wchłaniamy memy jak suche gąbki. Autor wielokrotnie zastępuje pojęcia stosowane przez psychologię określeniem memu. Dosłownie wszystko staje się memem: od pojęcia po teorię. Przepraszam - są również meta memy, czyli memy o memach. Strona 58. Tracę wiarę że Richard Brodie w naukowy sposób opisze memy. Robi za to co już było: kategoryzuje wiedzę. Trzy klasy niewarte uwagi: strategie, skojarzenia i kategorie. Psychologia poznawcza kipi od takich teorii. Oczywiście na każdym kroku autor zaznacza, że chodzi mu wyłącznie o memy. Uproszczenie psychologii postępuje. Brodie ogranicza wpływ wewnętrznych procesów poznawczych do selekcji informacji. Gibsonizm. Jesteśmy lustrem dla otoczenia. Kolejne strony pokazują "analogie" memów do biologii (wirusologii) i informatyki. Strona 95. Posłuchajmy jakie sprytne definicje bardzo ważnych pojęć proponuje autor. Ewolucja - "...rzeczy zmieniają się z upływem czasu..." Replikator - "..każdy kopiowany obiekt.." Brodie wyraźnie podrabia narratorski styl Dawkinsa i przy tym nie dorasta mu do pięt. Nawiązuje do łańcuszków szczęścia. Nie zauważa, że są to rzadkie przykłady memów z mechanizmami replikacji. Reklamy (również zawierające memy) nie posiadają tych mechanizmów. Strona 127. Skończyłem czytać rozdział zatytułowany. "Seks - fundament ewolucji". To czteroliterowe, niezwykle popularne określenie zarezerwowane jest tylko dla ludzi. A może się mylę? Czy można seksem nazwać aktywność naszych dalekich przodków o których czytamy "zwierzęta spółkowały ze skałami, drzewami, grzybami [...] z czym się dało". Nic dodać, nic ująć. Tak oto w oczach autora wygląda dobór naturalny. Strona 175. Kilkanaście dość ciekawych stron na temat "jak przyswajamy obce programy". Obok metod oswajania (asocjacji), dysonansu poznawczego itd. opisano konia trojańskiego. Chyba najciekawszy rozdział. Koniec książki.
Czas na podsumowanie. Atrakcyjna okładka, a wewnątrz sieczka "dla opornych". W jednym względzie Brodie miał rację. Informacje sterują nami, zamykają nas w oferowanej przez nie wizji wiata i zamieniają w orędowników płytkich idei, co z miejsca wychwytuje krytyczny obserwator. "Wirus umysłu" podobnie jak cała memetyka, jest takim memem. Jest to dowód jak bardzo zapalczywie jesteśmy skłonni bronić swoich racji, nie zauważając całej paranoi jaka wokół tego narasta. Memetyka, jako nauka kusi nas swą prostotą i dlatego jest doskonałym replikatorem (dla odmiany genetyka jest bardzo złożoną dziedziną wiedzy). Memetyce zarzucić można nieuprawnione stosowanie uogólnień i słabo sprecyzowanych określeń. Setki autorów mówią o memach, przy czym każdy w inny sposób rozumie to pojęcie. Metodologia memetyki, czyli ogólnie przyjęty sposób w jaki opisujemy i badamy rzeczywistość jest praktycznie żadna. Memetyka nie docenia człowieka jako aktywnego procesora informacji. Twierdzi, że wystarczy wrzucić go do „jeziora memów” aby nasiąkł nimi i zaczął je rozpowszechniać. A przecież nawet Libet, po latach przyznał, że wolna wola mimo wszystko może istnieć. Opisywane na wstępie doświadczenie Libeta wykazało, że poczucie wolności decyzyjnej jest tylko częściowo złudzeniem. Człowiek ma jednak, wg. Libeta możliwość powstrzymania się przed działaniem, które jak mówiliśmy generowane jest nieświadomie. W jakimś stopniu to od nas zależy, czy uda nam się odsłonić rdzeń, negując „opakowanie”, czy też będziemy działać pod dyktando memów i genów mając przyjemne wrażenie, że istniejemy.
jesli kogos zainteresowało to odsyłam do Richard`a Dawkinsa.. "Samolubnu gen"